„Seks w wielkim mieście”- Candace Bushnell
Mój romans z „Seksem w wielkim
mieście” od samego początku był nieco burzliwy. Tak naprawdę
nigdy nawet nie miałam w planach przeczytać tej książki. W moje
ręce trafiła zupełnie przypadkiem: koleżanka poprosiła mnie,
żeby zabrała jej tę książkę z pracy. Kieszonkowy format,
wrzuciłam do torebki i... zapomniałam o niej. Aż do momentu, gdy
została wykopana z czeluści mojej torby na pewnej domówce. Tam
też, razem ze znajomymi zaczęliśmy czytać urywki książki i
właśnie wtedy zdecydowałam, że właściwie: czemu nie? Przeczytam
to. Choć nigdy nie ciągnęło mnie do tego typu klimatów.
Candace Bushnell przedstawia nam świat
„elity” Nowego Jorku oraz tych, którzy bardzo chcieliby do tego
świata należeć. Myśl przewodnia jest prosta: jak przetrwać w
Nowym Jorku, będąc kobietą sukcesu (zazwyczaj), po czterdziestce,
silną, niezależną i... niemającą szczęścia w miłości.
Można powiedzieć, że jest do
historia na miarę Bridet Jones dla wybranych.
Na każdej stronie poznajemy kolejnych
członków elity, tak, że można się w tych zagmatwanych relacjach
w pewnym momencie pogubić.
Początek wciąga i to bardzo.
Wchodzisz w ten świat i bierzesz go garściami, ciekawi Cię każda
nowa postać, każde nowe zdarzenie, jednak po mniej więcej połowie
czujesz znużenie, mdłości, jakbyś zeszła z karuzeli, przestajesz
się orientować kto? Z kim? Gdzie? Dlaczego i za ile?
Na szczęście kiedy przewracasz
kolejne strony ostatkiem sił i mówisz sobie, że na tym rozdziale
kończysz, okazuje się, że wszystko zaczyna się klarować,
bohaterowie zaczynają znikać, zostaje ich tylko garstka i wtedy
zdajesz sobie sprawę, że dotarłaś do końca...
Kolejna z książek, której nie mogę
ze spokojnym sumieniem polecić lub odradzić. Po prostu się nie da.
Podoba mi się sposób kreowania głównych postaci: kobiet silnych,
niezależnych, owszem, szukających miłości, ale nie za wszelką
cenę. I to jest ważne. Pokazanie, że kobieta może mieć życie
bez mężczyzny. Bo z pewnością nie jest to kolejny romans. Poza
tym wielki plus z mojej strony za język: cięty, chwilami cyniczny,
sarkastyczny, z poczuciem humoru.
Z drugiej strony największy minus to
dla mnie niewątpliwie: zbyt duża liczba bohaterów, co
najzwyczajniej w świecie sprawia, że się gubimy. Nie przemawia do
mnie również kompozycja: nie jest to spójna treść, a raczej
poszczególne wydarzenia z różnych okresów.
I jeszcze jedno: czytając tę książkę
miałam w głowie jedno wrażenie; że jest to „Plotkara” 20 lat
później.
(Tak, mam świadomość, że „Seks w
wielkim mieście” był przed „Plotkarą” jednak ja jeszcze
ładnych kilka lat temu przeczytałam cały cykl, stąd takie
skojarzenia)
A wy? Czytaliście „Seks w wielkim
mieście”? Co sądzicie? Sięgniecie po tę pozycję czy jednak
sobie darujecie?
Hej :) Jestem pod wrażeniem jak szybko pochłaniasz książki ;-). Ja się wzbraniam od czytania takich książek... już samo to, że opowiada o trochę zblazowanych postaciach mnie odstrasza...Ciekawa jestem, czy to, co opisuje autorka ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości... Ale jakby nie było, ciekawa recenzja! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
zooweroniki.blog.pl
Marta
Hej;)
UsuńNo nie wiem czy tak szybko, czasami z jedną książką potrafię się "męczyć" nawet miesiąc jeśli mi temat nie podchodzi lub zwyczajnie nie mam czasu;)
A jakie książki czytasz? W takim razie?
Te postacie z tzn. "wielkiego świata" faktycznie (moim zdaniem) nie grzeszą rozumem.
A odzwierciedlenie w rzeczywistości to podobno ma, gdyż z tego co czytałam, autorka najpierw pisała felietony do "New York Observer" o życiu nowojorskiej śmietanki, co później stało się inspiracją do napisania "Seksu w wielkim mieście", tak więc, w taki właśnie sposób żyją nowojorskie elity (a przynajmniej było tak, w latach dziewięćdziesiątych)
Pozdrawiam;)
Hej :-)
OdpowiedzUsuńJa raczej idę w ciemniejsze strony literatury tj. kryminały, thrillery i sensacje. Dobrym romansem też nie pogardzę, ale tylko wtedy, gdy faktycznie jest dobrze napisany... Kiedyś zaczytywałam się w Kingu, ale po pewnym czasie stał się dla mnie trochę przewidywalny... Obecnie w rękach mam trylogię Miłoszewskiego o prokuratorze Szackim, szkoda że zrobili mu krzywdę filmami, bo te moim zdaniem są kiepskie. Trylogia całkiem niezła, choć bardzo męska. Jak to mówią nie urywa głowy, ale do poduszki poczytać zawsze można!
Moimi bezsprzecznymi ulubieńcami są Mistrz i Małgorzata oraz Zbrodnia i kara. Lubię wgryźć się w postaci, do samego dna ;-)
Czasem też lubię sięgnąć po coś lżejszego, jak chociażby wcześniej wymieniony Gniew (Miłoszewski).
Ps.
Super, że interesujesz się tym, co autorka robiła wcześniej. Daje to inny pogląd na książkę i sytuację. Może zatem sięgnę po ten seks? Kto wie :)
Pozdrawiam ciepło! :)
zooweroniki.blog.pl
Czyli widzę, że lubimy te same mroczne klimaty:D Jeśli chodzi o kryminały to ja uwielbiam skandynawskie. np. sagę "Millenium" Stiega Lassona lub serię Camilli Läckberg zapoczątkowaną przez "Księżniczkę z lodu".
OdpowiedzUsuńW kwestii sensacji, jestem wierna Brown'owi, którego uwielbiam, chociaż mam też kilka książek o których raczej się nie mówi np. "Szyfr Szekspira" Jennifer Lee Carrell, którą osobiście uwielbiam.
Na Miłoszewskiego poluję już jakiś czas i nie mogę się wziąć na niego, ciągle coś innego mi wpada w ręce:)
Autorami interesuję się tylko pobieżnie, jednak w niektórych wypadkach ich wcześniejsze zajęcia okazują się istotne względem tego co piszą (tak jest m.in. w wypadku "Seksu...".
Jeśli będziesz miała ochotę po niego sięgnąć to śmiało. Książka nie jest obszerna, więc nawet jeśli Ci się nie spodoba, nie zmarnujesz na nią zbyt dużo czasu;)
Pozdrawiam
Ahh Stieg, Stieg Larsson moja wielka miłość. Jak dla mnie najlepszy kryminał ever ;-)!
OdpowiedzUsuńJa też go kocham, ogólnie kryminały skandynawskie są bardzo fajne, praktycznie każda pozycja z "Czarnej serii", którą czytałam jest naprawdę fajna, ale Larsson to jest król kryminału dla mnie:D Dzięki niemu pokochałam ten gatunek. Chociaż, muszę się z bólem serca przyznać, że do tej pory nie dostałam w swoje ręce całej sagi Millenium...
UsuńJa mam Stiega calutkiego - i to nawet w dwóch wersjach językowych! :) Camilli Lackberg przeczytałam tylko jedną książkę i jakoś mnie nie porwała... Ale za to bardzo polecam (trochę w innej stylistyce ale też kryminały) książki Craiga Russela - mi bardzo podobał się np Lennox - bardzo ciekawa forma, super intryga, fajny dynamiczny język, polecam! :)
OdpowiedzUsuńGratuluję, ja niestety językowo nie jestem raczej kiepska więc ciężko by było:D A Lackberg co czytałaś?
UsuńCraiga Russela nie czytałam w ogóle, ale może jak się uporam z tym co mi się obecnie nagromadziło, to uda mi się coś jego przeczytać;)
Camilli czytałam tylko fabrykantkę aniołków. Kiedyś wpadła mi w ręce w małej księgarni. I już już miałam kupować na raz wszystkie części (!), bo często tak robię, pod wpływem impulsu. Intuicja (i mały stan konta) podpowiedziały mi by kupić jednak jedną I trochę się rozczarowałam. Moim zdaniem porównywanie jej do następczyni Larssona jest nieco przesadzone. Ale może to tylko ta była słaba. Nie wiem, bo już więcej nie czytałam... Zaczęłam z wysokiego C (z larssonem) i teraz wszystkie kryminały wydają się słabsze :D Choć tak jak mówiłam Russel, pomimo innej stylistyki również zadziwia i bardzo wciąga!
OdpowiedzUsuńJa akurat "fabrykantki aniołów" jeszcze nie czytałam, bo to jeden z dalszych tomów, do których jeszcze nie dotarłam (Tak dużo książek, a tak mało czasu:D), więc ciężko mi ocenić. Camilli czytałam wcześniej "Zamieć śnieżna i woń migdałów" i to było tak koszmarne, że ja później wzięłam do ręki "Księżniczkę z lodu" to byłam w szoku, że to jest ta sama autorka;)
OdpowiedzUsuńczyli możliwe że fabrykantka aniołków to też jedna z nieudanych książek camilli, może w takim razie sięgnę po księżniczkę.. ;-) Oczywiście jak skończę Miłoszewskiego! :)
OdpowiedzUsuńPzdr! :)
http://ksiazkoholiczka94.blogspot.com/2015/02/ksiezniczka-z-lodu-camilla-lackberg.html tutaj masz recenzję "Księżniczki..." jakbyś była zainteresowana, a do fabrykantki pewnie prędzej czy później dojdę;)
Usuń